Wojciech Rutkowski
Chorzów, 6–9 grudnia 2001
Czwartek
Opowiadanie wydarzeń z seminarium w Chorzowie należy rozpocząć oczywiście od spotkania na dworcu w Katowicach. Tego dnia większość pociągów miała spore spóźnienia, paradoksalnie najbardziej spóźniały się pociągi, które miały być wcześniej, więc praktycznie nikt nie musiał długo czekać. Razem z Anią, Olą, Olimpią, Piotrkiem, Szymonem i Wojtkiem wpakowaliśmy się do tramwaju i w odpowiednim momencie, tj. dwa przystanki za żyrafą Dalego wysiedliśmy i dotarliśmy do hotelu harcerskiego, gdzie była już wcześniejsza grupka w składzie: Gosia, Janek, Romek, Marcin i Kamil z Krzysiem na czele. Rozlokowaliśmy się w trzech pokojach (czwarty został zaludniony w piątek). Jednym z pierwszych spostrzeżeń była odwrotna zależność liczby mieszkańców i przekątnej ekranu telewizora.
Popołudniu udaliśmy się po raz pierwszy do planetarium, gdzie ułożyliśmy plan referatów i innych atrakcji, po czym pan Marek zaserwował nam projekcję. Seansik o ewolucji gwiazd poruszał oczywiście tematykę położniczą — to już chyba stały element seminariów, że mówi się o narodzinach gwiazd. W końcu można było się porządnie zrelaksować i nadrobić braki snu z całego tygodnia. Brutalny był nagły wschód Słońca pod koniec projekcji.
Po powrocie do ośrodka odbyło się spotkanie towarzyskie, wszyscy chętni intuicyjnie kierowali się do pokoju największego, w którym akurat zbiegiem okoliczności mieszkały dziewczyny. Była nawet próba zagrania w „1,… 6, bum,…”, ale jakoś nie wyszło. Znaczna część postanowiła kontynuować deficyt snu, tylko nieliczni wytrzymali dłużej. Krzysio miał szczęście nie słyszeć powrotu tych ostatnich, ja zaś około drugiej w nocy słuchałem dowcipów Piotra S. i muzyki z walkmana Szymona, choć słuchawki znajdowały się na innej niż moja głowie.
Piątek
Przykładowe śniadanko składało się z jajecznicy z dwóch jaj, dżemu (25g), masła (10g) (ciakawe czemu duńskiego?) i wędliny (25g). Ola zapytała, co to omlet. Po uzyskaniu odpowiedzi: „taki naleśnik” zamówiła, po czym posmarowała dżemem i z mieszanymi uczuciami zjadła…
Krzysiu odierał Kasię, gdy tymczasem my poszliśmy do planetarium, gdzie zaczęła się pierwsza sesja referatowa. Mówił Piotrek, Szymon i Kamil, można był posłuchać o fraktalach i zimowym niebie. Poszło sprawnie i nikt nie spał. Po powrocie do ośrodka dołączyła do nas ekipa warszawska w postaci Pani Prezes, Marka i Kacpra. Tym razem wszyscy się ze wszystkimi przywitali.
Popołudniu udaliśmy się ponownie do planetarium, gdzie referaty przedstawila Ania, Marcin i Janek. Był również kolejny seans pod sztucznym niebem, o gwiazdce betlejemskiej. Tym razem pan Marek poprosił nas o podzielenie się uwagami, takie swoiste zabezpieczenie przed spaniem. Sprostaliśmy temu i pojawiło się parę komentarzy, satysfakcjonujących pana Marka. W ośrodku znowu spotkania integracyjne, tym razem z udziałem Agnieszki i Kacpra.
Tej nocy nie obyło się bez wrażeń. Zarejestrowałem Krzyki 2: gdy wszyscy spali, Szymon strącił przypadkiem butelkę z wodą mineralną. Gdy usłyszał „gulp, gulp, gulp” nie wiedzieć czemu wrzasnął. Tuż po nim wrzasnął przez sen Kacper, któremu — jak zdradził rano — śniło się, że go duszą…
Sobota
Do planetarium dotarłem z zasłoniętymi oczami prowadzony przez Agnieszkę i Olę. Najzabawniejsze były ostrzeżenia o schodkach, gdy właśnie się o nie potykałem…
Rano była ostatnia sesja referatowa oraz projekcja z cyklu „seans na życzenie”. Krzysiu chciał zobaczyć pokaz o możliwościach planetarium. Był niewątpliwie relaksujący, ale nagle komputer sterujący tym wszystkim zwariował. Nagrany profesjonalny lektor zaczął się powtarzać. Na znak pana Marka (planetaryjne Słońce w roli flary) musieliśmy się ewakuować spod kopuły.
Poszliśmy psuć stację meteorologiczną. A propos pogody: seminarium było niewątpliwą atrakcją dla Szymona ze Słupska, który ponoć nie widział śniegu w tym roku. Dziwne, w Koszalinie zwykle pierwszy śnieg pojawiał się już na początku listopada… Wracając do stacji — nie wyobrażałem sobie, że można mierzyć temperaturę na tak wielu wysokościach i głębokościach jednocześnie…
Pożegnaliśmy się już z panem Markiem i popędziliśmy „na Małysza”. W ośrodkowym barze wszyscy kibicowali podczas konkursu skoków narciarskich. Efektywnie :) Po skokach — wyjście do sklepu. Nieliczni chętni zostali nagrodzeni wizytą na Stadionie Śląskim.
To nie koniec atrakcji. Krzysio, Kasia, Marek, Szymon, Piotr i ja postanowiliśmy skorzystać z toru saneczkowego. Dają taki pojazd sankopodobny, wciągają pod górkę i wio. Najlepsze wrażenia są gdy się nie hamuje przed zakrętami :)
W hotelu wieczorem renifer Agnieszki pobierał naukę latania. Za reniferem podążała właścicielka, przed którą musiałem się później schować w szafie. Gdy Agnieszka przetrząsała pokój w poszukiwaniu renifera i mnie, padła propozycja zajrzenia do pojemnika na śmieci. Oczywiście nie było tam nikogo, ale o mało nie zdradziłem się śmiechem…
Tego samego wieczoru odbył się jeszcze DKF. Z racji największego telewizora odbył się w naszym pokoju. Zaserwowano „Na linii strzału” i „Łowcę androidów”. Biedne dzieci, myślały że „blade runner” będzie biegał z siatką i łapał spadające z nieba kamyki… później padło pytanie, czy androida nie można po prostu wyłączyć… Kolejną propozycją był jakiś horror, który jednak nie był na tyle interesujący, by nie uśpić widzów.
W ogóle przypadkowo oglądana telewizja dostarczała dużo informacji. Z „Power Rangers” można było się nauczyć superkopnięcia, był też film dokumentalny o komandosach, którzy podczas misji przyrządzają sobie „Gorące kubki”. Najwięcej rozrywki dostarczyły jednak „Wiadomości”, które nauczyły nas, jak należy wyrażać zaniepokojenie skrajnymi nurtami politycznymi.
Niedziela
Niedziela to już tylko wcześniejsze śniadanko, szybkie spakowanie się i koniec. Przed ostatecznym wyjazdem przyszła Gosia i zapytała, czy to nie kurtka któregoś z nas wisi u niej w pokoju. Oczywiście że nie. Ale zmieniłem zdanie opuszczając swój pokój po spojrzeniu na wieszak. Co moje ubrania robiły w innym pokoju — nie mam pojęcia.
Grupka, która miała pociągi nieco później, do której miałem szczęście się zaliczać, miała jeszcze okazję zjechania sobie na torze saneczkowym, oczywiście nie używając hamulca. W tramwaju była kontrola, ale nic nam nie zrobili :) W Katowicach się częściowo rozeszliśmy, odwiedziliśmy jeszcze Empik po czym wsiedliśmy do swoich pociągów i seminarium jesienne 2001 można było uznać za zakończone.